Czym jest elektrownia jądrowa?

Czym jest elektrownia jądrowa?

Jest to mówiąc ogólnie fabryka prądu elektrycznego. Najpierw wytwarzane jest ciepło, którego źródłem jest reaktor jądrowy. W reaktorze znajduje się woda pod ciśnieniem ok. 15 MPa (reaktor wodno-ciśnieniowy) i zanurzone w niej pręty paliwowe. Temperatura wody dochodzi do 330 stopni C. Następuje rozpad jąder atomów uranu, pod wpływem bombardowania neutronami, na jądra lżejszych pierwiastków, czemu towarzyszy wydzielanie wielkich ilości ciepła. To ciepło przekazywane jest na wymiennik ciepła którym są przetwornice pary. Następnie za pośrednictwem przetwornic pary przekazywane jest ciepło do obwodu wtórnego z którego para zasila turbinę zamieniając ciepło na energię mechaniczną. Turbina z kolei porusza generator, który zmienia energię mechaniczną na elektryczną, skąd przekazywana jest ona do sieci. Ciepło z obwodu wtórnego przekazywane jest do zbiornika wodnego (morze, jezioro lub rzeka), lub do chłodni kominowej (wydostaje się w postaci pary wodnej na zewnątrz).

Oczywiście są jeszcze dodatkowe urządzenia jak stabilizator ciśnienia, czy reflektor (nie dopuszcza do ucieczki neutronów na zewnątrz). Ruch wody w obiegu wtórnym wymuszany jest za pomocą pomp dieslowskich. Lecz reaktor zaprojektowany jest tak, że nawet bez udziału pomp dieslowskich w ciągu 72 godzin od wyłączenia reaktora jest on schładzany a ciepło po-wyłączeniowe odprowadzane do zbiornika wodnego (morze, jezioro, rzeka) lub wielkiego komina zwanego chłodnią kominową. Są to tzw. pasywne systemy bezpieczeństwa. Reaktor jest automatycznie wyłączany w razie przekroczenia takich parametrów jak: stężenie wodoru, ciśnienie, temperatura itp.  Zapewnia to bezpieczeństwo i eliminuje ewentualny błąd ludzki. W przeciwieństwie do tradycyjnych elektrowni opartych o spalanie węgla, mazutu lub gazu, elektrownia jądrowa nie wydziela żadnych szkodliwych substancji, ponieważ eliminuje w ogóle proces spalania.

Reakcjom jądrowym towarzyszą trzy rodzaje promieniowania: alfa, beta i gamma. 

Czym jest promieniowanie alfa?  Jest to promieniowanie jonizujące emitowane przez rozpadające się jądra atomowe, będące strumieniem cząstek alfa, które są jądrami helu. Cząstka alfa składa się z dwóch protonów i dwóch neutronów. Ma ładunek dodatni i jest identyczna z jądrem atomu izotopu 4He, więc często oznacza się ją jako He2+.

Czym jest promieniowanie beta? Jest to promieniowanie które powstaje podczas rozpadu jądra atomu. W zależności od rodzaju tego rozpadu, jest ono strumieniem elektronów (z rozpadu β−) lub pozytonów (z rozpadu β+) poruszających się z prędkością porównywalną z prędkością światła w próżni. Promieniowanie to jest silnie pochłaniane przez materię.

Czym jest promieniowanie gamma? Jest to promieniowanie wysyłane przez jądra pierwiastków promieniotwórczych. Jest to bardzo przenikliwe promieniowanie elektromagnetyczne o długość fali mniejszej od 10-10 m. Fale gamma powstają również w wyniku anihilacji elektronów ujemnych i pozytonów, a także z rozpadu mezonów, stąd ich obecność w promieniowaniu kosmicznym.                          

 Jeśli chodzi o jednostkę oddziaływania promieniowania na organizm ludzki to jest nią Sivert czyli 1 J energii /1 kg masy ciała. Promieniowanie śmiertelne dla człowieka to 5 Sivertów. Elektrownia jądrowa wnosi podwyższa promieniowanie tła o około 0,00001 Sv rocznie (dla porównania, średni poziom dawki od promieniowania tła w Polsce to 0,0025 Sv w ciągu roku).

Różnice w cenach energii elektrycznej

Ceny energii elektrycznej – Warszawa, Poznań 0,51 zł/kWh
Ceny energii elektrycznej – Pomorze, miasta np Gdańsk, Słupsk, Koszalin
cena energii 0,59 zł/kWh

Różnica na niekorzyść Pomorza to 15%

Przełożenie na koszty dla rodzin i koszty produkcji:

Przeciętna polska rodzina 4 osobowa zużywa rocznie 2 MWh energii elektrycznej, różnica na kWh wynosi 8 gr, a dla MWh 80 zł. A więc przeciętna rodzina czteroosobowa na Pomorzu płaci rocznie więcej o 160 zł niż taka sama rodzina z Poznania czy Warszawy. I to przy niższych przeciętnych zarobkach na Pomorzu aniżeli w tamtych miastach!

Jeśli rodzina posiada budynek 150 metrów kwadratowych powierzchni, którego ogrzewanie kosztuje rocznie 5000 zł, różnica na kosztach ogrzewania elektrycznego rośnie do 750 zł rocznie na niekorzyść Pomorza.

Koszty działalności gospodarczej: Mały zakład produkcyjny gdzie potrzebna jest moc 1 MWh dla zasilania maszyn, praca 5 dni w tygodniu po 8 godzin dziennie. Zużycie energii elektrycznej w ciągu roku to 2080 MWh, różnica w kosztach pomiędzy Pomorzem a Poznaniem i Warszawą wyniesie rocznie 166 tysięcy 400 zł!!!!! Tą różnice muszą pokryć konsumenci na Pomorzu aby działalność gospodarcza tam się opłacała! Co za tym idzie każdy wyprodukowany w takim małym zakładzie wyrób musi uwzględniać przy finalnej jego cenią dla kupujących, tą różnicę! Przypominam, przy niższych średnich zarobkach mieszkańców Pomorza. Dlatego jest drogo!

Najpewniej jednak przedsiębiorca decydując się na otwarcie działalności produkcyjnej, po przeliczeniu kosztów energii NAJPRAWDOPODOBNIEJ NIE WYBIERZE POMORZA tylko inną część Polski, o niższej cenie energii elektrycznej potrzebnej mu do produkcji. Bo przecież poziom podatków, ZUS itp w różnych częściach Polski jest taki sam! Pomorze przegrywa cenami energii. To oznacza strukturalne, trudne do przezwyciężenia BEZROBOCIE na Pomorzu. A więc wykluczenie społeczne, ubóstwo! Brak możliwości zarabiania. Zatrzymanie rozwoju!

Roczne zużycie energii dla miasta Gdańska – przewidywane na 2020 rok to 7431 GWh (źródło opracowanie – Ścieżki energetyczne dla Gdańska autorzy dr inż. Jerzy Buriak i dr inż Marcin Jaskólski z Politechniki Gdańskiej).
Są to zakłady przemysłowe, oświetlenie miejskie i zużycie w sektorze mieszkaniowym. Różnica w kosztach w porównaniu z Warszawą i Poznaniem to już 594, 48 miliona złotych rocznie. Tą różnice pokryć muszą mieszkańcy i zakłady pracy w Gdańsku!!!!
To wszystko jest efektem tego, że Pomorze produkuje zaledwie według różnych źródeł od 30 do 50 % energii zużywanej na miejscu (dane z konferencji energetycznej w Filharmonii Gdańskiej 21 i 22 stycznia 2020). Duża część miejscowych źródeł energii to niestabilne źródła odnawialne, także elektrownia szczytowo-pompowa w Żarnowcu mająca bilans energii ujemny, czyli będąca de facto konsumentem energii potrzebnej na przepompowanie wody ze zbiornika dolnego do górnego – potem w szczycie oddaje cześć tej energii. Ten prąd sprowadza się z Bełchatowa i Kozienic! To aż ponad 500 km!
Tak jest bo brakuje dużego stabilnego – niezależnego od warunków atmosferycznych – źródła energii elektrycznej jakim może się stać ELEKTROWNIA JĄDROWA. Dlatego warto poprzeć jej budowę, pomoc wywalczyć niezbędną decyzje polityczną. Z którą to rząd się ociąga od lat!

 

Źródło danych: portal „Pieniądze pod kontrolą” dane za 2019 rok.

O CZYM MILCZY PAN PREZES DANIEL OBAJTEK?

O CZYM MILCZY PAN PREZES DANIEL OBAJTEK?

Czyli próba realizacji niemieckich utopii energetycznych w Polsce przez prezesów spółek państwowych. Kto za to zapłaci? W domyśle konsumenci energii,zwykli ludzie i przemysł. Dla naszego kraju racjonalne jest zbudowanie elektrowni jądrowych, by uzyskać wreszcie duże stabilne źródła energii elektrycznej, produkujące ją po względnie niskich cenach. A może prezesi spółek energetycznych mają inne zdanie? Ale to nie oni będą zbierać skutki drożejącej energii elektrycznej, a zwykły obywatel. I firmy, coraz mniej konkurencyjne względem firm z Czech, Węgier czy Słowacji, dziś intensywnie rozwijających energetykę jądrową.

Niedawne wystąpienie Prezesa Orlenu Daniela Obajtka było pełne pompy i dumy z zakupu przez Orlen firmy energetycznej ENERGA. Pan Prezes twierdzi, że pomoże to dokonać „transformacji energetycznej” Polski. Jak można się domyślać Pan Prezes miał na myśli model niemiecki energetyki czyli jednostronny rozwój wyłącznie źródeł odnawialnych wspartych energetyką gazową, dodajmy emisyjną, nie tak silnie jak węgiel, ale emisyjną. A zatem obciążoną w coraz większym stopniu opłatami za emisję CO2. Pan Prezes w jednym z wcześniejszych wywiadów wykluczył inwestycję ORLEN w energetykę jądrową.
Mówiąc szczerze nie rozumiem takiej postawy. Również braku reakcji na jego wypowiedzi kogoś z Rządu! Czyżby model niemiecki, nieoficjalnie realizowany przez prezesów był popierany również nieoficjalnie przez Rząd? Pan Minister Michał Kurtyka stwierdził niedawno, że program jądrowy będzie jednak realizowany. Skoro tak, to zapewne realizować go winny największe w kraju firmy właśnie jak PGE czy Orlen. Tymczasem ich prezesi zdają się mieć inne zdanie na ten temat. A więc moje pytanie zasadnicze do Panów Ministrów ale przede wszystkim Pana Premiera. Czy politykę energetyczną na najbliższe dwadzieścia lat mają ustalać prezesi spółek państwowych, czy jednak Rząd przyjmie plan rozwoju tegoż sektora pod nazwą PEP40 i jednak pewne sprawy narzuci również prezesom spółek. Bo ci nie będą uwzględniać dalekosiężnych interesów państwa ani społeczeństwa, a w najlepszym razie krótko i średnio terminowy interes samych spółek!

Nie mówiąc o tym, ze na prezesów spółek bezpośrednie przełożenie mają energetyczne lobby działające w sektorze.
Inwestycje w energetykę gazową są stosunkowo tanie, ale przez cały okres eksploatacji tych elektrowni czyli około 40 lat, energia wytwarzana jest po bardzo wysokich kosztach.
Inwestycje w energetykę wiatrową, niezależnie na lądzie czy morzu, w przeliczeniu na jednostkę wytworzonej energii elektrycznej są natomiast dużo droższe niż dla energetyki atomowej. Nie znaczy to, że nie trzeba w nie inwestować, owszem można je rozwijać, ale nie same wyłącznie OZE wspierane gazem. Bo takie jednostronne podejście sukcesów nie przynosi jak pokazuje doświadczenie niemieckie!
Potrzebny jest atom, i dla Polski i dla Pomorza. Inwestuje się raz, sporo owszem, ale potem otrzymuje się względnie tanią i ekologicznie czystą energię przez 3 pokolenia. Nie obciążoną podatkami od CO2.
Spadek kosztów energetyki wiatrowej nie dotyczy zupełnie jej współpracy z siecią, która musi nadal przenosić obciążenia przekraczające średnią moc wydzieloną wiatraka w ciągu roku, pięciokrotnie! Gdyby było rzeczywiście tak tanio, jak wspomina pijar, Niemcy oraz Dania miałyby najtańszą energię w Europie, a nie najdroższą!
W związku z tym przypomnę raz jeszcze! Próba realizacji w praktyce niemieckich utopii energetycznych skończyła się podwyżkami cen prądu dla indywidualnych odbiorców, które sięgnęły w Niemczech 31 eurocentów/kWh i brakiem w zasadzie jakichkolwiek większych sukcesów w zbijaniu bardzo wysokiej emisyjności tamtejszej gospodarki. Czy o tym raczy wiedzieć Pan Prezes Daniel Obajtek, czy też Pan Prezes Wojciech Dąbrowski? Czy raczą o tym pamiętać ci, co dają im na tak jednostronne podejście przyzwolenie? Bo ja śmiem wątpić. Tylko że skutki potem poniesie przeciętny Kowalski. Niemieckie ceny prądu, przy polskich zarobkach. Czy o to powinno chodzić? KTO ZA TO ZAPŁACI?

Technologia EJ

Kiedy czytacie lub słyszycie o takich czy innych incydentach lub awariach w elektrowniach jądrowych głównie w Europie Zachodniej, USA, bądź Japonii lub Rosji, proszę pamiętać o jednym! Elektrownie jądrowe w tych krajach w większości są to elektrownie II generacji, budowane w latach 70 tych lub pierwszej połowie 80 tych XX wieku. Projektowane zaś były wówczas na 40 lat pracy, nie więcej.Tymczasem dziś przedłuża się pracę wielu z nich powyżej 40 lat, a np w Belgii nawet powyżej 50 lat (Jeśli miałyby zgodnie z planami pracować do 2025 roku). Oczywiście, towarzyszą temu pewne zabiegi modernizacyjne, mają też pasywne systemy bezpieczeństwa, jakość urządzeń jest systematycznie sprawdzana i monitorowana, lecz ich eksploatacja zbliża się nieubłaganie do końca. Były one budowane solidnie, lecz wszytko ma kiedyś swój kres.


Naturalną koleją rzeczy jest, że w elektrowniach jądrowych stare urządzenia, w tym i reaktory wymienia się na nowe. Sukcesywnie i systematycznie. I to nawet jeśli dotąd pracują bez-awaryjnie. Tymczasem Europa Zachodnia i USA tego nie robią, a na pewno nie robią w wystarczającym stopniu, by stara flota reaktorów została zastąpiona nową. Brak jest w energetyce tych państw zdroworozsądkowego długofalowego planowania. Zemściło się to np na W. Brytanii, która kontrakt na Hincley Point z EdF negocjowała mając nóż na gardle w postaci braku wystarczającej ilości energii na rynku i rosnący jej import. Dlatego wynegocjowała kontrakt na budowę tak drogo. A pamiętajmy, że w Europie Zachodniej również mieszkania ogrzewa się na masową skalę energią elektryczną, i jej zużycie na jednego mieszkańca jest znacznie wyższe niż u nas. Cześć reaktorowa elektrowni jądrowych wykonana najsolidniej, na ogół wytrzymuje bardzo dobrze ten przedłużony czas eksploatacji. Jeśli nie, Nadzór Jądrowy, który we wszystkich krajach jest bardzo ostry i jest prawdziwą zmorą dla operatorów elektrowni jądrowych (mogą przyjść i kontrolować bez uprzedzenia i bez powodu, a nawet wstrzymać pracę elektrowni – takie uprawnienia), po prostu nakazuje zamknięcie obiektu.


O ile cześć reaktorowa w miarę dobrze znosi przedłużony czas pracy, o tyle inne urządzenia z częścią reaktorową nie związane, już gorzej. Dlatego słyszy się tu i ówdzie, że praca elektrowni jądrowej została wstrzymana bo… no właśnie tu instalacja elektryczna, tam znów wymienniki ciepła, gdzie indziej jeszcze turbina itp. Słyszymy o takich incydentach i zapewne będziemy słyszeć coraz częściej, w końcu ile można cerować dziury w starych wysłużonych skarpetkach.

Nie jest to jednak wina energetyki jądrowej jako takiej, lecz patologii decyzyjnej w tych wszystkich krajach o których piszę. Przede wszystkim paraliżującej decyzje ideologii politycznej i energetycznej „poprawności” sugerującej, jakoby rozwiązanie problemów energetycznych leżało wyłącznie w rozwoju OZE. Pokolenie polityków lat 70 tych było o wiele odważniejsze i bardziej zdroworozsądkowe niż obecni. Niemcy właśnie którzy w ciągu ostatnich 10 lat włożyli w podobny eksperyment z OZE 250 mld euro udowadniają, że z technicznego punktu widzenia nie jest możliwe uzyskiwanie 80% czy tym bardziej 100% energii z OZE przez cały rok.

Za 2018 rok w Niemczech energia wiatru i słońca to niecałe 1/3 całej produkcji energii i więcej być nie chce, mimo, że moc zainstalowana w tych urządzeniach wynosi łącznie 73 GW a cały kraj zabudowany wiatrakami i panelami fotowoltaicznymi. Aż 40% energii produkują jeszcze ciągle Niemcy z węgla, będąc największym jego konsumentem w Europie (głównie węgiel brunatny i pewne ilości importowanego kamiennego). 11% to atom, no i rosnący systematycznie udział gazu ziemnego, głównie z Rosji. Nic więc dziwnego, że emisja stoi praktycznie w miejscu, a paro-procentowe wahania mają miejsce w przypadku łagodniejszej lub ostrzejszej zimy. Ceny energii dla indywidualnych odbiorców, na których przerzucono koszty eksperymentu, poszybowały w górę do stawek obok Danii najwyższych w Europie ponad 30 euro-centów za kWh. Nie dotyczy to tylko stawek dla odbiorców przemysłowych, dotowanych silnie z budżetu federalnego. Ale na tą dotację składa się konsument.


Niemcy są za dumni, by przyznać się do porażki, ale mimo całkowitego fiaska ich eksperymentu, próbują go naśladować ze względów ideologicznych niektóre inne kraje, w tym prezydent Francji jest jego zwolennikiem! Dlatego właśnie kraje te, także opierająca się na atomie Francja, nie zastępują starej floty reaktorów nową, choć zgodnie ze zdrowym rozsądkiem powinny to zrobić. Co gorsza trwają starania o przerzucenie tego nieudanego eksperymentu na kraje Europy Środkowo-Wschodniej w tym Polskę. W interesie niemieckich producentów paneli fotowoltaicznych i przemysłu wiatrakowego.


Na polski program rozwoju energetyki jądrowej ta patologia decyzyjna na zachodzie nie powinna mieć wpływu. My mamy budować od początku, elektrownie jądrowe generacji III lub III+ projektowane na 60 w teorii a w praktyce nawet ponad 80 lat (trzy pokolenia). W nowych elektrowniach podobne rzeczy się nie zdarzają a systemy pracują bezawaryjnie i to przez długie lata. Tak samo, jak przez długie lata pracowały bezawaryjnie te na zachodzie, dostarczając do domów i przemysłu względnie tanią energię elektryczną, którą opłacało się grzać mieszkania. 

Świat wodoru i świat atomu mogą współpracować a nie konkurować!

Epidemia korona wirusa choć nieco odracza w czasie zasadnicze decyzje dotyczące polskiej energetyki, to jednak nie likwiduje problemów związanych z produkcją energii. Nie zmienia także na dalszą metę problemów i kłopotów związanych z zatruciem środowiska naturalnego. A przecież umierających z powodu zatrucia powietrza jest znacznie więcej, niż z powodu epidemii wirusowych.

Nasza energetyka jest oparta na węglu, a spalanie węgla uzupełnione jest jedynie w pewnym stopniu energetyką wiatrową i w bardzo niewielkim stopniu gazową oraz wodną. Ta ostatnia jest raczej marginesem, podobnie jak mimo wszystko, dość dynamicznie dzięki dotacjom, rozwijająca się fotowoltaika. W polskim systemie energetycznym rozpaczliwie brakuje dużych, bez-emisyjnych źródeł energii. Takich, jakich rolę w innych krajach spełnia energetyka jądrowa.
Ten kształt energetyki nie tylko odpowiada w dużej części za zanieczyszczenie środowiska, ale i nie zapewnia energetycznego bezpieczeństwa, co tak jaskrawo okazało się latem 2015 roku, gdy nasz system energetyczny od katastrofy uratowały dostawy energii głównie z ukraińskich elektrowni atomowych.

Oczywiście lobbyści różnej maści usiłują wykorzystać obecną epidemię dla swoich celów. Te cele, to głównie utrącanie konkurencji na rynku energetycznym głównie poprzez polityczne decyzje eliminujące konkurencyjne technologie z rynku, lub niedopuszczenie w zarodku do ich rozwinięcia się! I nie ma się co oszukiwać, że obecna struktura wytwarzania energii w Polsce jest właśnie wynikiem działania lobbystycznych układów w ciągu ostatnich 30 lat, a nie żadnych naturalnych procesów rozwojowych w sektorze. Polityka ma tu decydujące znaczenie niestety, a nie zdrowy rozsądek i społeczne potrzeby.

Tak więc nawet czytając energetyczne portale pojawiają się głosy, że korona-wirus sprawić ma złagodzenie w UE wymogów dotyczących ograniczenia emisji i ochrony środowiska. Co za tym idzie nasza polityka energetyczna nie musi już tak aż bardzo prowadzić do zmiany dotychczasowych, nie nowoczesnych przecież, technologii wytwarzania energii, a dominować też winna energetyka o małych kosztach inwestycyjnych, często produkującą energię w sposób bardzo drogi, i niezbyt ekologiczny, o czym się na głos nie mówi tak wiele.

Stop zmianom, skoro mamy epidemię, to zachować należy status quo. Inny rodzaj lobbingu z kolei akcentuje wyłączną konieczność rozwoju wyłącznie drobnych źródeł energii – „energetyki prosumenckiej” przy negowaniu konieczności budowy dużych źródeł energii.

Sugestie podobne są szkodliwe z punktu widzenia społeczeństwa, a byłoby prawdziwą katastrofą na długą metę, gdyby decydenci pod wpływem emocji i stresu spowodowanego stratami gospodarczymi posłuchali tego typu nawoływań! Cenę zapłacilibyśmy wszyscy. Po okresie kryzysu gospodarka musi się odrodzić, a szybszy wzrost ekonomiczny będzie tylko kwestią czasu. Zapotrzebowanie na energię wróci wraz z tym. Inne założenie to założenie degrengolady i końca ludzkości, a przynajmniej naszego kraju.

Wracając do technologii wodorowych, którą to tematykę poruszyłem w poprzednim artykule, nie po to sygnalizowałem trudności i problemy w rozwoju branży, by negować konieczność jej istnienia.

Przeciwnie, uważam inwestycje w technologie wodorowe za pożyteczne i korzystne dla kraju na dalszą metę. Pod warunkiem, że rozwijać będziemy równolegle również inne dziedziny, także wytwarzanie energii z rozszczepienia a później syntezy jąder atomu. Tak, abyśmy w każdej sytuacji i każdym scenariuszu tą energię mieli, zamiast stawiania wszystkiego na jedną kartę. Bo to ostatnie, tak jak przy typowym hazardzie, okaże się katastrofą, jeśli nasza jedyna karta będzie chybiona.

Wracając także do sprawy opłacalnego wytwarzania wodoru jako pierwiastka, energetyka jądrowa może być tu niezwykle pomocna. Chodzi o reaktory wysokotemperaturowe, mogące mieć zastosowanie w wytwarzaniu ciepła przemysłowego, ale też pozyskiwania wodoru na wielką skalę. Typ reaktora HTGR chłodzony helem, może wytwarzać ciepło w celu przemysłowego wykorzystania do 800 st C.
Obecnie aż 95% wodoru produkuje się za pomocą reformingu parowego gazu ziemnego czyli metanu. Proces termiczno-chemiczny rozkłada wodę metodą wiązania wodoru w związek, w którym może on być łatwo zdysocjowany cieplnie, jak choćby wodorek jodu.
W cyklu produkcji wodoru w reaktorach wysokotemperaturowych wykorzystuje się kwas siarkowy i wodorek jodu. Następuje tu reakcja rozkładu kwasu siarkowego na dwutlenek siarki, wodę i tlen. Ale aby proces był efektywny, wymagana jest temperatura 850 st C.
Wykorzystując tu ciepło z reaktora HTGR czyli 800 st C oszczędza się duże ilości gazu ziemnego, a w przyszłości osiągnięcie nieco wyższej temperatury w tych reaktorach w wyniku usprawnienia cyklu siarkowo-jodowego lub elektrolizy wysoko-temperaturowej pozwoli wyeliminować całkowicie emisję dwutlenku węgla.

Problemem, który trzeba będzie rozwiązać, jest kwestia materiału, z którego zbudowany byłby taki reaktor, i w którego wnętrzu temperatury przekraczają 800 stopni. Stal takich temperatur nie wytrzymuje, stąd do produkcji wielu elementów trzeba stosować drogie stopy niklowe i tytanowe. Można też używać czasem elementów ceramicznych.

Natomiast w procesach przemysłowych temperatura 800 st C jest w zupełności wystarczająca, stad reaktory wysokotemperaturowe eliminowałyby w wielkim stopniu gaz ziemny całkowicie go zastępując. Jest to korzystne dla społeczeństwa Polskiego, bo nasz kraj dużych zasobów gazu ziemnego nie ma, a unikamy przy tym emisji.

Program rozwoju reaktorów wysoko-temperaturowych realizowany jest w Polsce w Narodowym Centrum Badań Jądrowych, we współpracy z Japończykami. W planach jest zbudowanie najpierw reaktora doświadczalnego tego rodzaju, o niewielkiej mocy, a potem komercyjnego o mocy 165 MW. Dodajmy, że program ten jest całkowicie odrębny od programu PPEJ, budowy w naszym kraju dużych energetycznych reaktorów jądrowych lekko (albo ciężko) wodnych typu PWR, BWR , bądź HWR, te mają bowiem służyć do produkcji energii elektrycznej.

Oczywiście, proces zamiany tradycyjnego spalania węgla i gazu w procesach przemysłowych na reaktory wysokotemperaturowe, nie będzie się podobał nikomu, kto dziś zarabia na sprzedaży powyższych surowców wykorzystywanych na te cele. Tak więc interes społeczny, a interesy branżowe i grupowe to zupełnie dwie różne sprawy, często ze sobą sprzeczne.

Wielokierunkowość rozwoju, czyli wodór obok atomu, a nie zamiast

Rozłożenie ryzyka rozwoju sektora energetycznego wymaga inwestowania w wiele różnych jego kierunków, a nie koncentrowanie środków na jednym względem dwóch wybranych z przyczyn politycznych, bo akurat opowiada się za tym wpływowe lobby. Monolityczny rozwój tylko i wyłącznie sektora węglowego przez ostatnie dziesiątki lat, uzupełnionego po 2000 roku energetyką wiatrową, do dziś odbija się czkawką w naszym kraju, nie zapewniając energetycznego bezpieczeństwa i powodując nadmierną, niespotykaną nigdzie indziej w Europie szkodliwą emisję. Nie rozłożono ryzyka, poprzez wielo-kierunkowość rozwoju. Nie zrobiono tego z przyczyn politycznych, a nie dlatego, że technicznie nie było można.

Analizując procesy produkcji energii elektrycznej i ciepła, nietrudno zauważyć, że każdy z tych sposobów posiada jakieś ujemne strony. Spalanie węgla jest w pełni sterowalne i stabilne, lecz wiąże się z zatruciem środowiska naturalnego. Wymaga przy tym ogromnych ilości surowca – z uwagi na bardzo niską wydajność procesu spalania, co ogranicza umiejscowienie elektrowni węglowych w niedalekiej odległości od źródeł surowca. Podobne wady ma również spalanie gazu czy biomasy.

Z kolei energetyka wiatrowa i słoneczna same w sobie są bez-emisyjne, lecz powodują dużą niestabilność w systemie energetycznym i jego zależność od warunków atmosferycznych. Nie można więc zbudować systemu złożonego wyłącznie z elektrowni wiatrowych i słonecznych, potrzebne jest magazynowanie energii, a to z kolei łączy się na dzień dzisiejszy z wysokimi kosztami. Bardziej opłacalne jest więc uzupełnianie OZE energią pochodzącą ze spalania paliw kopalnych bądź elektrowni jądrowych.

Z kolei bez-emisyjne elektrownie jądrowe i wodne mają duże koszty inwestycyjne, dodatkowo budowa hydroelektrowni ingeruje w dużym stopniu w środowisko wodne (konieczność budowy tam i spiętrzania wody). Dodajmy przy tym jednak, że specyficzny typ hydroelektrowni będący de facto odbiorcą energii elektrycznej czyli elektrownie szczytowo-pompowe są najlepszym znanym sposobem magazynowania energii – największa jest skala tego zjawiska. Największym, jednak nie wystarczającym w stosunku do potrzeb. W przypadku Polski nasze szczytowe elektrownie wystarczą zaledwie na 4 godziny ciszy wiatrowej, która jednak może trwać i kilkanaście dni.

Koszty budowy elektrowni jądrowych są wywindowane przez bardzo rygorystyczne wymogi bezpieczeństwa – pasywne, lub zwielokrotnione systemy bezpieczeństwa, potężne kopuły ochraniające reaktor przed uderzeniem samolotu pasażerskiego, lub zatrzymujące potencjalny wybuch wodoru wewnątrz budynku reaktora, bez żadnej konieczności ewakuacji ludzi w razie cięższej awarii. Koszty te, choć znacznie wyższe niż w przypadku reaktorów generacji II budowanych w latach 70 i 80 tych XX wieku, są możliwe jednak do zmniejszenia, w wyniku zmniejszenia ryzyka i mniejszego oprocentowania kredytów na budowę. Mogą to być np. rządowe gwarancje.

Do problemów może nie samej technologii energetyki jądrowej, ale branych pod uwagę przy jej rozwoju pozostaje ciągle bardzo zły pijar, tworzony za wielkie pieniądze ze strony grup interesu popierających konkurencyjne technologie wytwarzania energii. Z tym pijarem można sobie poradzić poprzez odpowiednie i rzetelne technicznie informacje.

Narażę się na kontrę wyznawców poglądów, że system energetyczny można w 100% zbudować na OZE, którzy przedstawią argument, że przecież postęp techniczny nad coraz bardziej wydajnymi magazynami energii jest faktem, a najbardziej obiecujący wydaje się tu być wodór. Czy mają rację? Przyjrzyjmy się temu bliżej:

Wodór nie występuje w przyrodzie w sposób naturalny, trzeba go wpierw pozyskać. Znane są dziś dwie metody produkcji wodoru:

Pierwsza z nich (tzw. wodór błękitny) jest oparta na konwersji metanu czyli CH4, w wyniku której otrzymujemy oprócz wodoru także duże ilości dwutlenku węgla, z którym nie wiadomo co robić. O metodzie tej głównie obecnie stosowanej ze względu na opłacalność, da się wszystko powiedzieć, tylko nie to, że jest ekologiczna.

Wodór można też otrzymywać z węgla a także biomasy. Jeśli chodzi o zgazowanie węgla, to odpowiednia reakcja wygląda następująco: C + H2O = CO + H2

Ale jeśli po wydobyciu na powierzchnię tlenek węgla CO może być łatwo konwertowany parą wodną więc: CO + H2O = CO2 + H2

Jak więc widać oprócz wodoru wydziela się w tym procesie i dwutlenek węgla, z którym nie wiadomo co robić, a jest gazem cieplarnianym. Ten sam więc problem, który występuje przy spalaniu paliw kopalnych. Przy zgazowaniu biomasy z kolei produktem ubocznym będzie tlenek węgla.

Druga metoda (wodór zielony) wykorzystuje rozbicie wody na wodór i tlen, poprzez elektrolizę. Wykorzystuje się tu znaczne ilości energii elektrycznej, którą przecież trzeba wytworzyć wpierw. Sposób ten to ok. 2 do 4% światowej produkcji wodoru. Metoda elektrolizy powoduje konieczność rozwoju elektrolizerów, obecnie w przygotowaniu jest kilkadziesiąt instalacji, z których największa w Niemczech mająca ok. 100 MW.

„Wodór zielony” nie jest jeszcze opłacalny w zastosowaniu na dużą skalę. Na mniejszą owszem np. dla pojazdów samochodowych. Tyle, że nierozwiązanych technicznie problemów jest więcej, na poziomach innych niż produkcja paliwa.

Energię można produkować z wodoru dwojako:

Pierwszym sposobem są ogniwa paliwowe, te dostępne komercyjnie mają od kilku do kilkunastu kW. A więc nie na skalę w przypadku dużej elektrowni i produkcji prądu na wielką skalę. Może i kiedyś się to zmieni, lecz na dziś problemy z koncepcjami budowy ogniw, temperatura, materiały elektrolizerów, skład paliw, predysponuje raczej do budowy małych jednostek.

Wyróżnić możemy:

– ogniwa alkaliczne – do 250 kW mocy, o sprawności 50%, początkowych kosztach inwestycyjnych na poziomie 200 – 700 USD/kW, i o trwałości 5 – 8 tys h (niecały rok),

– ogniwa polimerowe – 0,5 do 400 kW mocy, sprawności 32-49%, początkowych kosztach inwestycyjnych 3000 – 4000 USD/kW, trwałości 60 tys h (niecałe 7 lat),

– ogniwa tlenkowe – do 200 kW mocy, o sprawności 50-70%, początkowych kosztach inwestycyjnych 3000 – 4000 USD/kW, trwałości 90 tys h (trochę ponad 10 lat),

Ogniwa fosforowe – do 11 MW mocy, sprawność 30-40%, kosztach początkowych 4000 – 5000 USD/kW, trwałości 30 – 60 tys h (3,4 do niecałych 7 lat).

Sprawność procesu wytwarzania energii elektrycznej z energii chemicznej wodoru to nie wszystko. Jeżeli przyjąć, że sprawność samego ogniwa to średnio ok. 43%, to całkowita sprawność procesu z uwzględnieniem podziemnego magazynowania wodoru to 29-33%. Technologia ta ma na razie zbyt wysokie koszty i zbyt niską sprawność, by stanowić konkurencję dla technologii opartych na procesie spalania paliw kopalnych czy rozszczepienia jąder atomów uranu. Wadą jej jest również niska trwałość ogniw. Uzyskanie postępu w tym zakresie wymagać będzie dalszych badań podstawowych i rozwojowych w całym łańcuchu procesów konwersji. Przede wszystkim wymagane jest tu udoskonalenie samego procesu elektrolizy.

Innym sposobem pozyskiwania energii z wodoru jest jego spalanie, w turbinach wodorowych. Sprawność takiej turbiny, zakładając że spalałaby wyłącznie wodór wynosiłaby ok. 25 – 29%. Jednakże dzisiejsze turbiny gazowe spalają jedynie 30% wodoru jako paliwa, reszta to gaz ziemny. A więc i emisja CO2, NOx. Aby turbina mogła spalać w 100% wodór, potrzebne jest przekonstruowanie układów palników, występują problemy ze spalaniem stukowym i z przemieszczaniem się płomienia w palniku także w tył, po linii zasilania. Zdecydowanie inżynierowie mają z tą technologią jeszcze sporo pracy, choć bez wątpienia problemy te i inne będą kiedyś rozwiązanie. Jednakże nie ma mowy o stwierdzeniu, że mamy na dziś do czynienia ze sprawdzoną dostępną, gotową technologią do masowej produkcji energii elektrycznej, czy bilansowania systemu z dużym udziałem OZE, jakimi są atom, spalanie paliw kopalnych, czy elektrownie wodne.

Do tego wszystkiego dochodzą trudności w kwestii transportu wodoru i jego magazynowania. Wodór bowiem dyfunduje bardzo łatwo, przenikając przez ścianki naczynia, a materiały szybko korodują. Dzisiaj istniejącymi rurociągami można przepuścić 2 do 8% wodoru, w żadnym razie nie 100%.

Najtańsze i najlepsze magazyny do przechowywania wodoru na skalę przemysłową stanowią podziemne komory po wyrobiskach solnych. Stosowane są również (w USA) podziemne przestrzenie skalne po wydobyciu gazu ziemnego oraz ropy naftowej. Ile takich miejsc jest w Polsce do dyspozycji, pozostawiam do samodzielnego wglądu czytelników.

Dużo droższe i mniej bezpieczne jest magazynowanie wodoru w naziemnych zbiornikach. Niebezpieczeństwo polega na skłonności wybuchowych wodoru – pamiętamy los niektórych sterowców w okresie międzywojennym, a przede wszystkim niemieckiego HINDENBURGA, któremu wodór zapewniał siłę nośną. W 1937 roku doszło do straszliwej katastrofy w wyniku zapłonu wodoru tuż nad ziemia, w czasie wizyty sterowca w USA. To właśnie ta katastrofa przekreśliła dalszy rozwój sterowców jako statków transportowych dalekiego zasięgu, poruszających się w powietrzu na dużych wysokościach. Ciekawe, co powiedzieliby radykalni wyznawcy 100% udziału OZE w systemie energetycznym + magazynowania energii, gdyby ich przeciwnicy z taką intensywnością przywoływali katastrofę wypełnionego wodorem HINDENBURGA, jak oni sami przywołują w nieskończoność Czarnobyl lub Fukushimę!!!

Również ciekaw jestem, czy środowiska „Zielonych” będą się domagali obudowywania magazynów wodoru gigantycznymi kopułami z betonu i stali, zatrzymującymi ewentualny wybuch wewnątrz takiej kopuły. Podobnie jak to ma miejsce z budynkami reaktorów jądrowych. Pytanie chyba jednak retoryczne, bo środowiska te nie przykładają takiej samej miary do bezpieczeństwa w różnych sektorach.

Nawiasem mówiąc, branża jądrowa już podjęła wysiłki, by zneutralizować ewentualne niebezpieczeństwo, poprzez zastąpienie stopów cyrkonu z jakich zbudowane są koszulki prętów paliwowych (pierwiastek ten po reakcji z wodą prowadzi do wydzielania się wodoru) innym materiałem, lub też zastosowanie swoistej izolacji cyrkonu od wody. Wówczas jakakolwiek możliwość wybuchu wodoru (jedynego możliwego w EJ) przestałaby istnieć. Realizowane jest to obecnie np. w USA.

Reasumując, można i trzeba rozwijać równolegle wiele technologii wytwarzania energii na dużą skalę. Jeśli w jednej branży postęp techniczny będzie wolniejszy, w innej będzie szybszy, co da krajowi energetyczne bezpieczeństwo. I przestać wreszcie głosić teorie, że jedna technologia musi koniecznie eliminować drugą! Tak więc wodór i magazyny energii obok atomu, a nie zamiast niego. Rozwój wielokierunkowy.

Materiały źródłowe:

Portal Ogniwa paliwowe – Technologie i Perespektywy artykuł „Energetyka wodorowa – technologie i perspektywy” – Dr inż. Janina Molenda

Polityka Energetyczna – Energy Policy journal ISSN 1429-6675 artykuł „Energetyka wodorowa – podstawowe problemy”. Autorzy: Tadeusz Chmielniak, Sebastian Lepszy, Paweł Mońka

BEŁCHATÓW: ATOM ZAMIAST WĘGLA BRUNATNEGO TO ROZSĄDNA ALTERNATYWA

Rozwój technologiczny kraju to najpierw szereg strategicznych decyzji wpływających na rzeczywistość, zarówno na szczeblu Rządu, jak i wiodących firm w gospodarce. Jeśli chodzi o energetykę, to tutaj trafność i racjonalność tychże decyzji jest nawet ważniejsza niż w innych branżach gospodarki, z uwagi na inercję całego systemu. Inwestycje w energetyce trwają względnie długo i są kosztowne, a ich skutki są rozłożone na dziesiątki lat. Lobby i grupy interesu działające w sektorze energetycznym tylko pod kątem swoich korzyści, mogą wręcz przekreślić długofalową strategię rozwoju danego państwa. Dlatego ich istnienie i wpływy są tak niebezpieczne z punktu widzenia społeczeństwa. Raz obrany kierunek bardzo ciężko potem zmodyfikować, bo produkcja energii to nie sklep z warzywami, gdzie jeśli nie idzie pietruszka, to się sprowadza więcej marchewki itp.

Skrajnie szkodliwy wpływ polityki i politycznych układów na sektor wytwarzania energii jest znany od co najmniej 30 lat, czyli zarania trzeciej niepodległości naszego państwa. Wtedy właśnie w 1990 roku podjęto nieracjonalną, błędną decyzję o zatrzymaniu realizowanego z wielkim trudem i wysiłkiem w latach 80-tych, polskiego programu budowy elektrowni jądrowych (Żarnowiec i Klempicz), co skutkuje poważnymi kłopotami całego sektora z nadmierną emisją i brakiem zapewnienia energetycznego bezpieczeństwa aż po dzień dzisiejszy. Tamta decyzja podjęta jeszcze przez rząd T. Mazowieckiego, pod wpływem węglowego lobby i jego rzeczników – prof. W. Bojarski, min. T. Syryjczyk, jest źródłem problemów w naszych stosunkach z UE także dziś, gdy Polska jak żaden inny kraj w Europie nie jest w stanie spełnić kryteriów emisyjnych. Bo ugruntowała szkodliwy dla całej gospodarki monopol jednego surowca w energetyce czyli węgla. A chodzi nie tylko o emisję dwutlenku węgla, co do którego „niektórzy” mają obiekcje, czy w ogóle jest gazem cieplarnianym, lecz i z bezsprzecznie szkodliwe dla organizmów żywych emisje rtęci, benzopirenu, tlenków siarki, azotu czy pyłów, zwłaszcza tych poniżej 2,5 mikrometra, nie wyłapywanych przez filtry zakładów energetycznych.

Korzystanie z rodzimego surowca jakim jest węgiel kamienny i brunatny samo w sobie nie jest niczym złym, ale nie wówczas, gdy oznacza to korzystanie TYLKO I WYŁĄCZNIE z węgla, a tak się stało u nas. I jest to przestroga także na przyszłość, dla obecnie podejmowanych decyzji. Tymczasem na przekór temu, podjęto właśnie nieracjonalną decyzję co do budowy nowej odkrywki węgla brunatnego w Złoczewie, w i tak silnie zdewastowanym ekologicznie i mocno wysuszonym województwie łódzkim. Po to, by utrwalić węglowy monopol w tym rejonie Polski, na kolejne dziesiątki lat, już po wyczerpaniu się surowca w dotychczas eksploatowanych odkrywkach w pobliżu elektrowni Bełchatów, największej na świecie pracującej na węgiel brunatny.

O ile jednak dotychczasowe złoża znajdowały się przy samej elektrowni, a węgiel transportowano do niej taśmociągiem, to tym razem nowe złoże oddalone jest aż o 55 km. Oznacza to duże dodatkowe koszty wożenia węgla z odkrywki Złoczew do elektrowni, dodajmy dziesiątki milionów ton tego surowca każdego roku. Kaloryczność węgla brunatnego jest na poziomie zaledwie 40% kaloryczności węgla kamiennego, stąd aby opłacało się produkować prąd z tego surowca, elektrownię umieszcza się przy samej odkrywce dostarczającej paliwo. Teraz natomiast trzeba będzie doliczać do cen energii, taryfy kolejowe za przewóz. Kto za to ma zapłacić? Oczywiście konsumenci.

Ale dużo gorszy jest w tym wszystkim inny koszt, a mianowicie ludzkiego zdrowia i zniszczenia regionu. Nie zrekompensują tego podatki płacone okolicznym gminom przez elektrownię, czy odkrywki, z czego jak sądzę, niektóre samorządy dzisiaj słabo zdają sobie sprawę. Najpierw trzeba będzie zburzyć ok 3000 domów w rejonie Złoczewa, zatrzymując rozwój i inwestycje w tym rejonie. Kolejny koszt to wysuszenie i odwodnienie terenu. Dziś już województwo łódzkie w szybkim tempie degraduje się i pustynnieje, co jest w dużej mierze efektem dotychczasowych istniejących tam odkrywek. Taka sytuacja oznacza degradację rolnictwa, nie dziwi więc sprzeciw wobec inwestycji rolniczych związków w tym Solidarności Rolników. No i wreszcie sama emisja z Bełchatowa, uchodzącego za największego truciciela w Europie. Koszt ludzkiego zdrowia nie ma swojej ceny. Bełchatów emituje do atmosfery ilość rtęci porównywalną z całą gospodarką Hiszpanii.

Wyczerpywanie się dotychczasowych zasobów węgla brunatnego mogłoby być szansą na zmianę charakteru regionu łódzkiego i zatrzymaniu lub spowolnieniu niekorzystnych trendów. Wreszcie przejściu na nowocześniejsze, czystsze technologie. Mówiąc jednak o alternatywnych rozwiązaniach, należy pamiętać, że elektrownia Bełchatów dostarcza dziś aż 20% produkowanej w Polsce energii elektrycznej (5800 MW mocy).

Co zrobić by zastąpić skutecznie tego kolosa? Na pewno nie wystarczy na to jakieś jedno tylko konkretne źródło prądu, a z pewnością nie same tylko panele fotowoltaiczne i wiatraki. W miejsce elektrowni na węgiel brunatny winna postać elektrownia jądrowa powiedzmy z trzema dużymi blokami energetycznymi o mocy od 1100 MW do 1650 MW każdy. Wówczas w połączeniu właśnie z energetyką wiatrową i słoneczną dałoby to porównywalną ilość energii, jaką dotąd produkował Bełchatów. Zapotrzebowanie w kraju na prąd bowiem będzie nie maleć, ale rosnąć, co było zresztą jednym z koronnych argumentów używanych w celu uzasadnienia budowy odkrywki.

Wybudowanie elektrowni jądrowej w rejonie Bełchatowa uratowałoby też znaczącą część miejsc pracy w sektorze wytwarzania energii w tym rejonie, oczywiście po niezbędnym przekwalifikowaniu. A to właśnie utrata miejsc pracy po zamknięciu Bełchatowa, była drugim z ważnych argumentów za nową odkrywką. Byłyby to już jednak miejsca pracy wyżej wykwalifikowane. Nie starczyłoby ich zapewne dla załóg wydobywających dziś węgiel metodą odkrywkową, lecz ich umiejętności przydatne są przecież w innych branżach i zawodach jak choćby budownictwa (obsługa wielkich maszyn). Zamiana więc elektrowni węglowej na jądrową rodzi oczywiście pewne problemy na rynku pracy, ale są one przecież do przezwyciężenia. Człowiek w ciągu swojego życia zmienia pracę, a nawet zawód, i nie ma w tym praktycznie nic nadzwyczajnego. Wszak kiedyś, żeby mogła u nas zaistnieć motoryzacja, pracę stracić musiało (lub się przekwalifikować) tysiące właścicieli dorożek konnych i powozów, także wielu hodowców koni. Czy z tego jednak powodu motoryzację należało kiedyś zatrzymać? Elektrownia jądrowa jest bez-emisyjna, a czyste powietrze i zdrowie ludzkie nie ma swojej ceny jak sądzę.

Co do bezpieczeństwa energetycznego, to skoro mówimy o technologii tak wydajnej jak atom, to przecież możemy od razu zgromadzić zapas paliwa na wiele lat. Wszak blok energetyczny takiej elektrowni o mocy ok 1000 MW potrzebuje rocznie na wymianę jedynie dwadzieścia kilka ton paliwa uranowego, przy jednorazowym załadunku do reaktora w momencie rozruchu ok 130 ton. A tu mówimy o elektrowni która miałaby ok 3 i pół do 4 i pół gigawatów mocy. W Bełchatowie mamy bardzo dobrze rozbudowane wyprowadzenie dużych ilości energii do sieci, co też jest argumentem nie bez znaczenia, dla lokalizacji tutaj właśnie drugiej obok Pomorza elektrowni jądrowej. Także chłodzenie mogłoby być zapewnione dzięki ogromnym dziurom w ziemi po dawnych odkrywkach (ok 200 metrów głębokości, 2,5 km średnicy), zalanych wodą po zaprzestaniu eksploatacji węgla. Ewentualnie elektrownia atomowa wymagałaby chłodni kominowych.

Jak więc się dzieje, że te argumenty nie przebiły się do decydentów? Jeśli w czasie posiedzenia parlamentarnego zespołu ds. Złoczewa tracono czas na przekonywanie rządzących, iż same źródła odnawialne zastąpiłyby Bełchatów, to nie dziwmy się, iż rezultat jest jaki jest. Wpływy przy tym lobbystów wspartych „autorytetem” profesora Mielcarskiego z Łódzkiej Politechniki sięgają głęboko. Trudniej, jak sądzę byłoby tym grupom interesu uzasadnić, dlaczego zamiast budowy nowoczesnej i wydajnej elektrowni jądrowej, wybiera się przestarzałe i szkodliwe dla środowiska naturalnego, mało wydajne technologie spalania węgla brunatnego, dowożąc go wagonami z większej odległości. „Opozycja” wobec odkrywek ma więc interes w tym, by jeszcze dziś skupić się wokół idei budowy w łódzkim województwie polskiego atomu, i to jak najszybciej, by zdążyć przed wyczerpaniem się dotychczasowych złóż koło Bełchatowa. Decyzja bowiem o odkrywce w Złoczewie postawi zapewne Polskę znów pod ekologicznym pręgierzem, gdyż aż nadto widoczne będzie, że nie tyle idziemy do neutralności emisyjnej własną dłuższą drogą, o której mówił Pan Premier M. Morawiecki, lecz nie idziemy do niej w ogóle, tkwiąc mentalnie w głębokiej przeszłości.

 

Autor: Jerzy Lipka (absolwent kierunku energetyka jądrowa na Politechnice Warszawskiej, przewodniczący Stowarzyszenia Obywatelski Ruch na Rzecz Energetyki Jądrowej).